Szwecja 2017
Wszystko zaczęło się od zwykłej wiadomości, coś w stylu: cześć, co słychać, jak tam zdjęcia? Taka zwykła wiadomość, która wyczekiwana od dłuższego czasu sprawiła, że krew zaczęła mocniej płynąć w żyłach. Dokładnie we wrześniu pół roku wcześniej, gdy spotkaliśmy się na rykowisku z przyjacielem Hubertem i Zbyszkiem, padło magiczne pytanie: czy interesują Cię zdjęcia głuszca i cietrzewia w Szwecji? Odpowiedź była oczywista, poczułem się jakby ktoś zaświecił mi nagle światełko w tunelu, jednak nie do końca chciałem uwierzyć, że to może się spełnić. Po wstępnych ustaleniach miałem cierpliwie czekać na wiadomość na przełomie marca - kwietnia. Łatwo powiedzieć cierpliwie czekać, jak w głowie już tyle pytań i pomysłów. Temat jednak został odłożony, a ja odliczałem już każdą kolejną minutę do nadejścia wiosny.
Dwa tygodnie przed Świętami Wielkanocnymi zacząłem już wątpić, że uda mi się w tym roku wyjechać. Telefon milczał, a plany związane ze świętami nie były optymistyczne dla nagłych wyjazdów.
Po otrzymaniu informacji, że można przyjeżdżać, miałem tydzień czasu na pełna mobilizację.
Na wyjazd ze mną udało mi się jeszcze "namówić" kolegę Adriana i Tomka, którzy też takiej okazji nie mogli przepuścić.
Z uwagi na ilość sprzętu zaplanowanego do zabrania musieliśmy wyruszyć w trasę samochodem i zrobić do miejsca docelowego ok 1700 km. To nie było łatwe, jednak w dobrym towarzystwie, to można nawet kulę ziemską okrążyć i to kilka razy a nawet się człowiek nie zorientuje, że już jest na miejscu. Tym bardziej jak z każdą chwilą jest się coraz bliżej celu na który czekało się tyle czasu.
Na miejscu pogoda wymarzona, choć w Szwecji na wiosnę to wcale nie jest takie oczywiste. Jeszcze tydzień temu leżał śnieg, teraz zostały tylko śladowe jego ilości, choć jeziora jeszcze pokryte grubą warstwą lodu.
Pierwsze wyjście w teren potraktowaliśmy bardzo poglądowo, mimo, że mieliśmy przewodnika nie było powiedziane, że uda nam się spotkać głuszca. Sprzęt w plecakach, lornetki w dłoni i wysłuchiwanie odgłosów które daje nam na wiosnę natura. Tomek okazał się znakomitym znawcą tematu i to właśnie on pierwszy zobaczył tego niesamowitego ptaka. To był piękny kogut, który pilnował swojego tokowiska, oznajmiając wszystkim rywalom, że to on tu rządzi. Teraz już wiedzieliśmy gdzie trzeba przygotować się na rano, aby móc pooglądać go z bliska i spróbować uwiecznić tą magiczną chwilę.
Po nocy, choć spania raczej nie było, szczęście nas nie opuściło. Mogliśmy podziwiać tokującego głuszcza z bezpiecznej odległości i robić niesamowite zdjęcia o wschodzie słońca. Jak się później okazało, głuszec nie był jedynym gościem w tym lesie. Głosy tokujących cietrzewi były najbardziej donośne w okolicy i można je było usłyszeć prawie z każdej strony. Jak to mówią: „apetyt rośnie w miarę jedzenia”, zapadła decyzja: na kolejny świt próbujemy zasadzić się na cietrzewie.
cdn…….